W końcu w domu
W domu jesteśmy od 05.11.2009, ale nie miałam kondycji zasiąść do komputera i napisać Wam parę słów. Jak tylko wróciliśmy złapałam zapalenie krtani i gardła. Czułam się kiepsko. Pewnie to z powodu osłabienia po 11 dniowym pobycie w szpitalu.
Operacja odbyła się 27.10.2009. Adaś dobrze ją znósł. Tradycyjnie jak zwykle operowała Pani Profesor Zofia Dudkiewicz – Kierownik Kliniki Chirurgii Dzieci i Młodzieży w Instytucie Matki i Dziecka. Wspaniały lekarz i człowiek !!! Znów zrobiła wiele podczas operacji. Operacja trwała około pięć godzin. Jak powiedziała Pani Profesor była długa, wyczerpująca i dramatyczna. Ciężko się operuje Adasia, bo jego mięśnie są jeszcze małe, a trzeba je bardzo naciągnąć, aby przywrócić prawidłową anatomię. Operacja polegała na prawidłowym ułożeniu mięśnia czołowego, który odpowiada za zamykanie powieki oka, operacja rozszczepu powieki, zamknięcie ubytku przy nosie oraz co było dla mnie niespodzianką – połączenie mięśni podniebienno-gardłowych. Pojęcia nie miałam, że w buzi trzeba było jeszcze tak wiele naprawić. Pani Profesor tłumaczyła, że ostatecznie jest już połączony cały pierścień mięśni i z przełykaniem nie powino być już żadnego kłopotu. Kazała ćwiczyć już w szpitalu, ale szło nam bardzo kiepsko. Bardzo szybko Adaś się zachłystywał. Pani logopeda z IMID powiedziała, że przez okolo dwa, trzy tygodnie będzie kiepsko, ale potem powinno być już tylko lepiej. Trzba odczekać, aż rany się zagoją i przestanie go to drażnić. Oby …
Samą operację Adaś zniósł naprawdę rewelacyjnie dobrze !!! Jest naprawdę dzielny. Operacja przecież była rozległa i nie tylko wyczerpująca dla Pani Profesor, ale rownież dla Adasia. Zabrali go na operację o 9.30, a wrócił na salę pooperacyjną o 14.30. Był podobnie opuchnięty jak w lutym, po poprzedniej operacji, więc byłam na to przygotowana psychicznie. W lutym chciało mi się ryczeć jak bóbr. Teraz już wiedziałam, że tak musi być. Krwawił z buzi, nosa, przy oku. Oko było zaklejone opatrunkiem. Po narkozie spał i odpoczywał. Podano mu do rurki tlen, bo nieco spadły mu parametry, tzw. saturacja. Poziom tlenu w organizmie. Maksimum to 100. Niebezpiecznie zaczyna się, gdy spada poniżej 90, a Adasiowi zaczęło spdać do 85, więc go wspomogli. Byłam przy nim do 19. Nie wolno być przy dziecku w nocy na sali pooperacyjnej, więc na noc pojechałam do koleżanki – Ewy. Dzięki Ewuniu, że mnie przenocowałaś i że mogłam pogadać. To było takie dla mnie ważne !!!
Następnego dnia udalo mi się dotrzeć około 7.45. Miał przywiązane ręce do łóżeczka, bo pewnie chciał sobie zerwać opatrunek. Obrzęk już nieco zszedł. Po toalecie porannej zupełnie zdjęto opatrunek, bo najlepiej się goi odsłonięte. Jeszcze wymagał tlenu. Od rana zaczał przyjmować mleko przez sondę – mniejsze porcje. Nawet nie wymiotował. Szybko się goiło. Po południu zapytałam czy Adaś dostaje jakieś środki przeciwbólowe, bo jest taki spokojny. Nie płacze. Pielęgniarka powiedziała, że nie. Nie dają nic na zapas. Jeśli dziecko jest spokojne, to nie otrzymuje. Byłam zaskoczona, że Adaś tak dobrze wszytko znosi. Około południa radził już sobie bez tlenu, ale pozostał jeszcze drugą noc na obserwacji, więc mogłam się jeszcze przespać. Następnego dnia, czyli w czwartek rano wróciliśmy na zwykłą salę na oddział. Sale są dwuosobowe. Jest zwykle małe łóżeczko dla dzieci i większe dla wiekszych dzieci. Matki śpią wówczas albo z dzieckiem na dużym łóżku, albo na materacu. My dostaliśmy małe łóżeczko, więc ja spałam na materacu na podłodze w śpiworze.
Ciężki to czas, kiedy tyle dni się żyje w rozłące z Mężem, pozostałymi dziećmi. Szpital o tej porze roku nie jest przyjazny dzieciom z rurkami tracheostomijnymi. Powietrze jest strasznie suche. Mi było ciężko w nocy. Śluzowki w nosie wysychały, a co dopiero Adasiowi. Miałam swój ssak elektryczny i nebulizator, więc wszystko przy Adasiu ja robiłam w dzień i w nocy. Po operacji budził się. Musiałam go wiązać na noc, żeby nie podrapał sobie ran. Niekiedy w środku nocy robiłam mu inhalację.
Tradycyjnie po operacji dziecko otrzymuje przez kilka dni antybiotyk okołooperacyjnie. Adaś go dostał do soboty włącznie. W poniedziałek po południu zrobił dwie luźne kupki i zaczął kaszleć. Znam go już na tyle, że widzę kiedy zaczyna się coś złego. Noc była straszna. Co godzinę musiałam do niego wstawać, żeby go odsysać. Dostał gorączki 38,4. Powietrze bylo tak suche, że wysuszyło mu wydzielinę w rurce i bardzo się męczył, bo nie mógł jej odkrztusić. Dostał lek na zbicie gorączki. Podczas obchodu poprosiłam o konsultację z pediatrą. Stwierdził, że w oskrzelach słychać furczenia, czyli mówiąc po chłopsku – zapalenie oskrzeli. Trzeba włączyć antybiotyk. We wtorek w ciągu dnia znów gorączka wzrosła do 38,9. Antybiotyk dostał dopiero o 18.00. Męczył się bardzo kaszlem. Czasami dostawał ataki kaszlu i próbował wykrztusić wydzielinę, a nie mógł. Męczył się tak czasem przez godzinę. Mówię Wam. Dramat dla matki, która patrzy na męki swojego dziecka i nie umie mu pomoc.
Ciag dalszy nastąpi jutro, bo już dziś północ, a jeszcze muszę zrobić Adasiowi inhalację.
Brak komentarzy »
RSS feed for comments on this post. TrackBack URL